Rozdział 7. Element Powietrza
Planeta Powietrza tkwiła tuż na wysokości ich nosów. Rakieta opuszczała się delikatnie w jej przezroczyste objęcia… Marta i Romek zamknęli oczy. Kiedy je otworzyli siedzieli w wielkim, wiklinowym koszu uczepionym do balona. Oboje czuli się bardzo dziwnie i nieswojo. Nigdzie nie było widać lądu. Na dole, pod koszem, wirowały błękitne chmury, ponad nimi tańczyły białe chmurki. Romek z Martą nie potrafili nawet określić kierunku w którym leci ich balon, bo chmury na dole przesuwały się w jedną stronę, a te u góry – w przeciwną. Romkowi patrzącemu do góry zdawało się, że balon leci w lewo. Marcie patrzącej na dół wydawało się, że balon leci w prawo. Kiedy spojrzeli przed siebie, mieli nieodparte wrażenie, że balon stoi w miejscu.
– Jak my znajdziemy ten Element Powietrza? Przecież tu nic nie ma, tylko … powietrze i chmury, nawet nie ma gdzie wylądować, bo nie ma lądu… – zastanawiał się Romek.
– Coś tam widać! – krzyknęła niespodziewanie Marta wskazując palcem przed siebie.
– Nic nie widzę… – wytrzeszczał oczy Romek.
– Zobacz, takie czarne punkty.
Romek zobaczył. Punkciki były małe, ciemne i na pewno się poruszały. Wkrótce całe niebo nad nimi i pod nimi przykryła ciemna chmura złożona z tych przemykających błyskawicznie punktów. Dał się przy tym słyszeć jakiś okropny szum który docierał do nich ze wszystkich stron. Marta zamknęła oczy i zatkała sobie uszy.
– Marta, to są ptaki! To ptaki! – krzyczał Romek ściskając ją za ramię.
Dziewczynka otworzyła oczy. Rzeczywiście. To były tysiące, setki tysięcy, miliony małych ptaszków! Latały we wszystkie strony a szum ich skrzydeł i popiskiwania powodowały ten wielki hałas, który tak na początku wystraszył Martę. Nagle coś puknęło w powłokę balonu a potem spadło prosto do kosza, pod stopy Marty i Romka. Ptaszek. Marta wzięła go ostrożnie i zaczęli mu się przyglądać. Ptak był malutki i leciuteńki, dziewczynce zdawało się, że ledwie wyczuwa jego ciężar.
– On chyba nie żyje – stwierdził Romek.
– Żyję, żyję – odezwał się ptaszek, otwierając jedno a potem drugie oko. – Na wszystkie jerzyki ale grzmotnąłem…
– Na wszystkie co? – zapytała Marta.
– Wszystkie jerzyki, nie wiecie co to jerzyki?
– To tutaj są jeże??? – zdziwiła się dziewczynka. – Na planecie bez ziemi?
– Jakie znowu jeże? Nie jeże tylko jerzyki. Ja jestem jerzykiem. My wszyscy jesteśmy jerzykami.
– A gdzie wy mieszkacie, gdzie odpoczywacie, jak śpicie?
– Jak to gdzie? Tutaj. Nasze życie to latanie. Mieszkamy w powietrzu, śpimy w powietrzu, odpoczywamy w powietrzu.
– A może wiesz, gdzie możemy znaleźć Element Powietrza? – wtrącił Romek.
– Element Powietrza? Nie wiem, co to takiego. Muszę już lecieć, nie jestem przyzwyczajony do bezruchu.
Jerzyk rozłożył skrzydła, wzbił się w powietrze i wkrótce wmieszał się w przelatujący tłum innych ptaków. Wkrótce ostatnie ptaszki przemknęły obok nich, szybko zmieniły się w czarne punkciki i zniknęły.
Marta schyliła się i podniosła coś z dna kosza. Romek pochylił się nad nią ciekawie. Marta trzymała w rękach malutkie, ptasie piórko.
– Element Powietrza – wyszeptała uroczyście.
Rozdział 8. Element Wody
Planeta Wody błyszczała niczym wielka kropla zawieszona gdzieś w przestrzeni. Nie widać było na niej nawet jednego skrawka lądu. Wszędzie tylko woda, woda i woda. Woda na dole, woda u góry, woda po bokach… Tylko w batyskafie, na szczęście, wody nie było. Wielka szklana bańka w której siedziało rodzeństwo, umożliwiała rozglądanie się prawie na wszystkie strony.
Romek szybko opanował sterowanie batyskafu, który szybko zanurzał się w głębinach. Wkrótce zaczęło robić się ciemno, bo woda przepuszczała coraz mniej słonecznego światła. Marta włączyła reflektory. Podobnie jak na Planecie Powietrza, tak i tu nie mieli żadnego planu. Postanowili więc dotrzeć do dna oceanu i tam prowadzić poszukiwania. Opadali tak i opadali, aż w końcu, w świetle reflektorów dostrzegli dno. Było ciemne, gdzieniegdzie poprzetykane nieregularnymi plamami. Batyskaf dotknął dna w dolinie pomiędzy dwoma podwodnymi wzgórzami. Światła omiatały dokładnie najbliższą okolicę. Wyglądało na to, że dno stanowi gładka skała, bo batyskaf osiadając, nie zmącił w ogóle wody.
– I co teraz? – zapytała Marta. – Nic tu nie ma ciekawego do oglądania.
– Masz rację, popłyniemy tuż przy dnie, może na coś natrafimy.
Romek poderwał batyskaf i skierował go w stronę jednego z pagórków. Opłynęli go dookoła ale nie było w nim nic nadzwyczajnego. Ot, zwyczajny podwodny pagórek.
– Romek daj pokierować batyskafem – poprosiła Marta.
– A kieruj sobie – Romek oddał jej stery.
Marta dodała gazu i batyskaf pomknął dość szybko w stronę pagórka. Zorientowała się, że zrobiła to zbyt gwałtownie i chciała zahamować ale nie zdążyła. Batyskaf siłą rozpędu uderzył szklaną bańką we wzniesienie. I wtedy stała się rzecz bardzo dziwna. Batyskaf odbił się od pagórka jak od wielkiej gumowej piłki. Po sekundzie stała się rzecz jeszcze dziwniejsza. Pagórek zrobił się zupełnie biały. Właściwie to niezupełnie, bo pośrodku została sporych rozmiarów czarna plama.
– Wiesz co, Marta? Chyba wpadliśmy komuś do oka.
Marta od razu zorientowała się, co jej brat ma na myśli. To, jak myśleli wcześniej, dno morskie, było niczym innym jak cielskiem jakiegoś niewyobrażalnie wielkiego, morskiego stwora. Wzgórza były jego ślepiami, jedno z nich właśnie im się przyglądało.
– Lepiej stąd spływajmy! Masz, ty się bardziej znasz na sterowaniu! – Marta szybko ustąpiła bratu miejsca przy sterze.
Romek nacisnął gaz, skręcił ster i przemknął obok ciekawskiego oka. Zaczęli się jednocześnie wynurzać z głębin. Marta skierowała reflektory w dół i ujrzeli monstrum w całej okazałości. To była płaszczka wielka jak lotnisko. Oszołomiona stuknięciem w oko, a potem nagłym zniknięciem intruzów tkwiła jeszcze przez jakiś czas nieruchomo a potem ruszyła na poszukiwanie zbiegów.
– Ona się za nami wynurza Romek! Gaz do dechy!
– Robię co mogę!
Wynurzyli się już na tyle, że w wodzie zrobiło się jasno i reflektory były już niepotrzebne, żeby obserwować to, co dzieje się pod nimi. A pod nimi ciemniał kształt wynurzającej się szybko płaszczki. Batyskaf wreszcie wypłynął na powierzchnię i oślepiła ich jasność słońca. Ale nie tylko słońca. Z wody zaczęły wyskakiwać tysiące dużych i mniejszych ryb wystraszonych przez płaszczkę. Wyskakiwały wysoko, błyszcząc w jasnym świetle jak setki srebrnych luster.
Jedna z ryb uderzyła o banię batyskafu zostawiając na szybie piękną, złotą łuskę. Promienie słoneczne załamywały się w niej jak w pryzmacie i rzucały na Romka i Martę tęczową poświatę. Dzieci wpatrywały się w nią jak zaczarowane, zupełnie zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą uciekały przed wodnym potworem. Ryby zresztą przestały już wyskakiwać z wody, co oznaczało, że płaszczka zrezygnowała z pościgu i zanurzyła się z powrotem w głębiny. Romek ostrożnie wyszedł z batyskafu i delikatnie odczepił łuskę od szyby. Wrócił do kabiny i wyciągnął pustą butelkę z plecaka.
– Element Wody – powiedział uradowany, gdy łuska znalazła się już w butelce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz